Loading

Widokówki z Kuby: Hawana – stare miasto (Habana Vieja)

Witamy na blogu CZAJKA TRAVEL

Zgrany zespół ludzi, dla których podróże to pasja i sposób na życie.

Widokówki z Kuby: Hawana – stare miasto (Habana Vieja)

Zwiedzanie rozpoczęłam od „własnego podwórka”, czyli malowniczego Plaza Vieja. Kawiarnie i restauracje wychodzą tutaj z podcieni budynków aż na bruk placu i zachęcają, by zatrzymać się na dłuższą chwilę i pokontemplować miejsce przy filiżance kawy lub kuflu piwa z miejscowej gorzelni Cerveceria Taverna de la Muralla (całkiem chyba dobrego w moim laickim odczuciu). Mimo, że budynki wokół placu zostały wzniesione w różnych epokach i reprezentują odmienne style architektoniczne – od baroku po art déco – to całe miejsce wydaje się bardzo spójne. Niedawno odrestaurowane kamienice zostały odmalowane w najróżniejszych odcieniach beżu, żółci i błękitu, co przywodzi na myśl kolorystykę nadmorskich pejzaży. Partery budynków z ich arkadami i podwórkami zajmują głównie lokale gastronomiczne, których gwar dodaje całemu Plaza Vieja wyjątkowo radosnego charakteru. Wyższe piętra zdobią ażurowe balkony oraz wielkie okna z witrażami i drewnianymi okiennicami, które widocznie, lecz łagodnie kontrastują z barwą elewacji. W budynkach ulokowane są takie perełki jak Camara Oscura, skąd w ciekawej perspektywie można zobaczyć panoramę miasta, La Casona (Centrum Sztuki), czy chociażby Museo de Naipes, w którym mieści się kolekcja ponad dwóch tysięcy przepięknych kart do gry. W centrum placu znajduje się odnowiona fontanna (przy której zapalę na pożegnanie z Kubą moje pierwsze cygaro), a w jednym z rogów stoi przedziwny acz uroczy posąg z brązu: naga kobieta siedząca na wielkim pierzastym kogucie, z widelcem na kształt włóczni w ręku. Wszystko to w połączeniu z rozbrzmiewającą tutaj wieczorami żywą kubańską muzyką sprawiło, że Plaza Vieja szybko stało się jednym z moich ulubionych miejsc w Hawanie. Zresztą, nie bez powodu plac ten został ogłoszony wizytów Hawany na czas wielkiego święta jakim było pięćsetlecie założenia miasta (którego obchody wypadły zaledwie kilka dni przed moim przyjazdem, bo 16 listopada 2019 roku). Postanowiłam ruszyć dalej, by przekonać się w jakim stopniu ta urokliwa wizytówka odnosi się do całego wizerunku Hawany.

Na ulicach, placach i w restauracjach było sporo turystów, choć – ku mojemu miłemu zaskoczeniu – nie tak wielu jak spodziewałam się po najważniejszym mieście Perły Karaibów. Zewsząd docierały rozmowy w różnych językach, lecz przede wszystkim dało się słyszeć hiszpańskie: „Amigos, amigos!” Tak zwracają się Habaneros do turystów. Muszę przyznać, że przez kilka pierwszych dni podobała mi się ta familiarność i wpisywała się w moje wyobrażenia na temat mieszkańców wyspy. Jednak z biegiem czasu przyjacielska fraza traciła odrobinę na południowej otwartości a zyskiwała na interesowności… Żeby jednak nie popadać w skrajności: jak wszędzie na świecie wydźwięk słów ostatecznie zawsze zależał od osoby, która je wypowiadała i wielu Kubańczyków nazywało mnie „przyjaciółką” po to tylko, by następnie powiedzieć coś miłego, dowiedzieć się czy podoba mi się na Kubie lub zapytać skąd jestem i, usłyszawszy odpowiedź, radośnie wykrzyknąć: „Lewandowski!”

Początkowo zaglądałam w niemal wszystkie otwarte bramy i okna kolonialnych kamienic i zachwycałam się obrazkami z widokówek: błyszczącymi marmurowymi posadzkami (prawie pustych) muzeów, potężnymi mahoniowymi ladami wielkich barów, wnętrzami restauracji żywcem wyjętymi z amerykańskiej kinematografii pierwszej połowy XX wieku. Na którejś z ulic pchnęłam ogromne ciężkie drzwi i cofnęłam się w czasie o kolejne pięćdziesiąt lat.

Jak się okazało: niezamierzenie znalazłam się we wnętrzu Farmacia Museo Taquechel. Lwią część głównego pomieszczenia zajmowała ciągnąca przez środek drewniana lada, na której jak gdyby nigdy nic stały sobie: stara zdobiona kasa fiskalna, antykwaryczne wagi szalkowe i apteczne moździerze. Wzdłuż ścian rzędem ustawiono zabytkowe dwuczłonowe kredensy, wyposażone w przeszklone półki, na których poukładane były piękne przezroczyste flakony i ampułki oraz jeszcze piękniejsze słoje i karafki wykonane z białej porcelany. Jedyny nowoczesny akcent stanowiło kilka zaledwie leków i środków higienicznych w kolorowych opakowaniach, tuż przy kasie. Miejsce pełniło jednocześnie rolę muzeum, jak i działającej współcześnie apteki. Podczas gdy Kubańczycy robili swoje codzienne zakupy, ja stałam obok w osłupieniu i studiowałam każdy fascynujący element wnętrza. Cóż, to już było przesądzone: miałam zakochać się w tym mieście po uszy.

Na razie wszystko wyglądało jak z broszury informacyjnej pt. „wakacje na Kubie”. Ulice starówki w większości odrestaurowane pyszniły się w słońcu swoimi znakomitymi kolonialnymi fasadami, o których mogłaby powstać cała książka (i z pewnością niejedna już powstała). Aleje były wysprzątane, elewacje odnowione, przy wejściach do budynków ustawiono pękate gliniane donice z bujną i zadbaną roślinnością. Jednak im bardziej oddalałam się od centrum starego miasta – tym częściej na świeżo odmalowanym obrazku Hawany pojawiały się rysy: zapomniane, zagracone podwórko w bramie, coraz więcej dziur w chodniku, kolejna sypiąca się kamienica w szeregu tych wyremontowanych. I wystarczyło wyjść trochę poza najbardziej znane (i zachwycające) miejsca jak Plaza de San Francisco de Asis czy Plac Katedralny, by zobaczyć Hawanę bez świątecznego przybrania: z walącymi się domami, z zardzewiałymi wrakami samochodów, z ulicami, na których raptem gdzieniegdzie pojawia się jakaś łata asfaltu, a dalej już tylko El Malecón…

Gabriela Nowak

admin007

admin007

POZOSTAW KOMENTARZ